Człowiek roku 2014 wg tygodnika Wprost. To chyba jakiś żart…

Dzisiejszy post jest wyrazem mojego zdumienia, jakim cudem ludzie, którzy budują swoją karierę i wizerunek na ludzkim strachu, emocjach, skłonności naszego narodu do protestowania, zostali postawieni w jednym rzędzie z takimi autorytetami jak Profesor Geremek, Pani Henryka Krzywonos, Wisława Szymborska, czy Jacek Kuroń? Każdy radykalizm budzi we mnie lęk, tym bardziej ten, szerzony pod przykrywką dobra i wolności obywateli. Niestety redakcja tygodnika Wprost po raz kolejny udowodniła, że jego wiarygodność stała się w ostatnich latach mocno dyskusyjna, nawet pomimo zmiany na stanowisku redaktora naczelnego.

Przedsięwzięcie stworzone przez laureatów, dotychczas prestiżowego plebiscytu, ja nazywam „Samozwańczym Rzecznikiem Praw Rodziców”. Czemu? Bo nie podoba mi się nadawanie prywatnemu stowarzyszeniu nazwy, sugerującej jakoby sprawowało jakiś urząd i nie życzę sobie, żeby ktokolwiek usiłował mnie reprezentować bez mojej zgody. Proste, prawda?

Założyciele tej organizacji, która zamiast wspierać rodziców wzbudza wśród nich strach i panikę, zamiast zachęcać do rzetelnej obserwacji, obiektywnego badania gotowości szkolnej dzieciaków, uruchamiają „Infolinię odraczania sześciolatka”,  są też przeciwnikami tzw. ustawy antyprzemocowej, zakazującej kar fizycznych wobec dzieci.

Po prostu fantastycznie… W czasie, kiedy kolejne kampanie społeczne mają Polaków przekonać, że przemoc nie jest metodą wychowawczą, kiedy Rzecznik Praw Dziecka interweniuje, aby sądy orzekały w takich sprawach zgodnie z literą prawa, kiedy wreszcie blogosfera rodzicielska dwoi się i troi, żeby komu się da wybić klapsy z głowy, Tomasz Elbanowski twierdzi, że Marek Michalak, usiłując wyegzekwować stosowanie przepisów prawa, działa na szkodę dzieci. Nawet nie wiem jak tego rodzaju postawę skomentować, bo słysząc podobne brednie zwyczajnie dostaję furii.

To między innymi dzięki działalności „Ludzi Roku” mamy kłopot. Bardzo duży kłopot, a właściwie dramat – od września prawie wszystkie szkoły pękną w szwach, a dzieci będą się uczyły chyba na trzy zmiany. Oczywiście, że w dużej mierze jest to wina rządu i osób w nim decyzyjnych, ale polega ona moim zdaniem głównie na tym, że kilka lat temu ulegli „rodzicom walczącym”. Osławiona reforma oświaty, obniżająca wiek obowiązku szkolnego, została zaplanowana na 2009 r., czas w którym, zgodnie z danymi demograficznymi, w pustych klasach powinien hulać wiatr. Żeby przedstawić skalę: w roku 2003 (czyli pierwszym roczniku, który miał być objęty zmianami) w Polsce powitano 351 072 nowych obywateli, w roku 2009 aż 419 337, w 2010 – 415 030. Różnicę w liczebności widać gołym okiem, a odsunięcie zmian w czasie musiało spowodować katastrofę. Właśnie obserwujemy ją w pełnym rozkwicie.

Mam bardzo silną alergię na działania pieniacze, w typie „precz z preczem” i wylewanie dziecka z kąpielą, na fali zbiorowych uniesień i emocji. Zgadzam się, że polską szkołę toczy wiele patologii, ale one dotykają dzieci w każdym wieku. Nie ma znaczenia czy zderzą się z nią sześcio-, siedmio-, czy piętnastolatki. Gdyby stowarzyszenie skupiało się na rzeczywistej pomocy, na realnych działaniach zmierzających do poprawy jakości nauczania, gdyby Państwo Elbanowscy działali np. na rzecz powszechnych szkoleń dla dyrektorów oraz nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, które pozwoliłyby na efektywną i komfortową pracę z dziećmi, na egzekwowaniu zaleceń Ministerstwa Edukacji Narodowej, które niestety bywają ignorowane, na edukowaniu rodziców jak przygotować dziecko do szkoły i czego w tej szkole powinni oczekiwać, jakie mają instrumenty, żeby skutecznie reagować na nieprawidłowości – podpisałabym się pod tym wszystkimi posiadanymi kończynami.

Jednak wchodząc na fanpage Stowarzyszenia Rzecznik Praw Rodziców widzę żółć, jad, panikę i żadnych konstruktywnych pomysłów. Stworzyło się w tym miejscu coś w rodzaju sekty, której sposobu działania doświadczyłam osobiście. Kiedy wdałam się z jej członkami w dyskusję, zaczęli tropić mnie w sieci, wyciągać na swojej, publicznej przecież stronie, moje miejsce pracy, dorabiając do tego jakąś mocno niepokojącą ideologię. Byłam zmuszona zablokować kilka osób i przez jakiś czas występować na fb pod pseudonimem, po prostu mocno się wystraszyłam… Zadziwia mnie, że osoby tak ponoć dbające o dobro obywateli, tolerują w swoim otoczeniu zwyczajną cyberprzemoc.

Nie rozumiem argumentów o braku możliwości wyboru – tej przecież nigdy nie było, obligatoryjnie szły do pierwszej klasy siedmiolatki. Chcąc posłać swoją córkę wcześniej, ponieważ cały cykl edukacji przedszkolnej odbyła z rocznikiem starszym, zostałam pogoniona przez p. psycholog w poradni, która żywiła osobiste przekonanie, że musi oszczędzać dzieciństwo niewinnych maluszków – wyniki testów, określające rozwój społeczny i intelektualny nie miały żadnego znaczenia. Efekt? Młoda najpierw powtarzała zerówkę w szkole, potem przerabiała ją po raz trzeci, jako uczennica z rocznika 2002, pierwszego idącego podstawą programową dla dzieci młodszych, ale ostatniego pozbawionego wyboru. Ekstra. Rozwijała się głównie w kombinowaniu, jak nie umrzeć z nudów… To samo staje się udziałem odraczanych dzieci, bowiem podstawa programowa dla pięciolatków w przedszkolu oraz dla sześciolatków w zerówce jest identyczna.

Postulaty stowarzyszenia nie reprezentują też w mojej ocenie dobra wszystkich dzieci, ponieważ ich autorzy zapominają o jednej niezwykle istotnej kwestii. Reforma nie obejmuje tylko sześciolatków w szkole, ma na celu również, a może nawet przede wszystkim, wyrównanie szans edukacyjnych, poprzez objęcie we wrześniu 2017 r. obowiązkową edukacją dzieci od trzeciego roku życia. Państwo Elbanowscy, jako mieszkańcy stolicy, być może nie zdają sobie sprawy jak wielką rzadkością na polskiej wsi jest posłanie pociechy do przedszkola. Zwykle w domu jest mama, babcia, ciocia, a do placówki trzeba dojechać. Skutki widać w statystykach – w latach 2006-2007 do przedszkoli na wsiach uczęszczało zaledwie 21-23% dzieci. W 2011 po wprowadzeniu obowiązku dla pięciolatków już 49% (dane wg spisu powszechnego z 2011 r.). Jest o co walczyć – znacznie łatwiej o sukces w nauce tym, którzy rozpoczęli ją już w przedszkolu, niż tym, którzy z domowych pieleszy trafiali od razu do szkoły, to nie podlega dyskusji.

Przykłady rozbieżności pomiędzy głoszonymi przez Stowarzyszenie hasłami, a rzeczywistością mogłabym mnożyć, choćby przeprowadzając brutalną wiwisekcję tzw. raportu o sześciolatkach w szkole, pełnego nieścisłości oraz niezweryfikowanych informacji. Zresztą być może kiedyś się o to pokuszę. Tym razem  jedynie pozwoliłam sobie dać wyraz oburzeniu.

Chętnych do merytorycznej dyskusji na ten temat serdecznie zapraszam, ale najpierw zalecam lekturę artykułu Evidence Institute, podsumowującego efekty reform polskiego systemu edukacji na przestrzeni ostatnich lat.

Nauczona doświadczeniem ostrzegam, że wszelkie komentarze ad personam, wulgarne i bazujące wyłącznie na wywaleniu wściekłości autorów, będą natychmiast usuwane.

Komentarze

13 komentarzy

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.