Czy na pewno najlepszą obroną jest atak?

Z myślami o tym czy w ogóle podejmować ten trudny, jakby nie patrzeć delikatny, bo podszyty wielką tragedią, temat biłam się bardzo długo, parę miesięcy. Uznałam, że moje osobiste doświadczenie, tak bliźniacze do tego, o którym mowa, daje mi „uprawnienia” do przekucia tego co kłębi się we mnie od bardzo dawna, w słowo pisane.

Wiem jakie podejmuję ryzyko – atak, zarzuty o braku empatii, bezpodstawnym ocenianiu. Zdecydowałam jednak, że muszę. Po prostu nie potrafię spokojnie patrzeć jak rujnująca i złudnie słuszna może być potrzeba zemsty, ubrana w cierpienie, poszukiwanie sprawiedliwości i pomoc innym, siejąca się, zaraźliwa jak czarna ospa, czyniąca niemal wyłącznie szkody, w miejsce deklarowanego pożytku.

Jak pisałam na wstępie, z początku sytuacja była mi wyjątkowo bliska. Prawidłowa, donoszona ciąża, rozpoczęty fizjologiczny poród, podczas którego pojawiają się komplikacje. Efekt: obie nasze córki, paradoksalnie o tym samym imieniu Lilka, przychodzą na świat bez oznak życia, z mózgiem niewykazującym jakiejkolwiek aktywności. Odratowane, podłączone do aparatury. Jedyne co w ich ciele funkcjonuje to serduszko, pompujące krew do reszty ciała. Bez respiratora to pompowanie nie ma sensu, bo mózg nie potrafi powiedzieć płucom, przeponie, że powinny dostarczać tlenu. Nie potrafi też powiedzieć, żeby otworzyć oczy, mrugnąć, przełknąć ślinę, ruszyć jakąkolwiek częścią ciała, wydać jakikolwiek dźwięk.

I tutaj kończą się podobieństwa. Żeby nie było wątpliwości. Nie zamierzam oceniać niczyich decyzji tak cholernie, koszmarnie, nieprawdopodobnie trudnych. My z mężem, wiedząc jaki jest stan Córeńki i w porozumieniu z lekarzami, zdecydowaliśmy o tym, aby Lileńki nie poddawać uporczywej terapii i w razie zatrzymania akcji serca nie ratować za wszelką cenę. Serduszko zatrzymało się po ośmiu godzinach od przyjścia na świat, Mąż trzymał Maleńką za rękę do samego końca… Potem nastąpił najgorszy czas mojego życia, o którym pisałam tutaj.

Rozumiem doskonale, że rodzice, w identycznym jak nasze położeniu, decydują inaczej. Nie potrafią się rozstać, chcą łapać każdą chwilę jaka została im dana. I nikt nie powinien tego kwestionować, ja też nie zamierzam.

Kiedy zmarła Lileńka, a nasza żałoba zaczęła przybierać takie formy, które umożliwiały jakiekolwiek sensowne działania, jedyne co miałam w głowie to myśl, że mogę swoje doświadczenie przekuć w pomoc innym rodzicom w podobnej sytuacji. Brałam przykład z Matek Założycielek Stowarzyszenia Rodziców po Stracie „Dlaczego?”. To było coś, co mogło dać sens króciutkiemu życiu Lileńki. I daje do dzisiaj. Jeśli moja obecność, rozmowa, komukolwiek pomoże to… Patrzę tam na górę i mówię: „Widzisz Córeńko? To Twoja robota!”.

Jestem współprowadzącą Grupy Wsparcia dla Osieroconych Rodziców, każdy w moim otoczeniu wie do kogo się zwrócić, skierować kiedy odeszło Dziecko.

Tymczasem, w związku z początkowym poczuciem wspólnoty,  wchodzę na profile Lilka Pomaga oraz Tata w Polsce i… Jestem przerażona, zażenowana, wściekła. Dawka nienawiści, szczucia, skłócania wielokrotnie przekracza moją wytrzymałość. Kontrast pomiędzy słodką, śliczną, cierpiącą Dziewczynką, a tym co tam się dzieje… Dla mnie nie do przyjęcia. Wyciąganie, upublicznianie prywatnej korespondencji, zdjęć, szpiegowanie ludzi, choćby jedynie pośrednio związanych ze sprawą, gigantyczny hejt na całą służbę zdrowia – niezwykle szkodliwy, bo jednak większość jest w porządku. Wywlekanie brudu i szlamu w każdej postaci. Rozgrywki, wskazywanie wrogów, przeciwników. Dyskusje kto kogo i w jakich okolicznościach „zbanował”, rozmowy których widzę połowę, bo nie zgadzający się na taką sytuację, ale jednak życzący Lilce jak najlepiej, zostali zablokowani.

Nie ma również, w mojej opinii, nic wspólnego z jakąkolwiek etyką proszenie o pieniądze na pokrycie kosztów obrony w sprawach sądowych, będących dość oczywistym skutkiem tego rodzaju działań. Nawet dziecko wie, że jak narozrabia, to potem musi ponieść konsekwencje.

Zobaczyłam tam świat nienawiści, zemsty, złości. Pomoc nawet jeśli (bo tego właściwie nie widać) jest intencją administratorów, ginie w natłoku absolutnie ohydnych, personalnych rozgrywek. Całość nie powinna być „firmowana” wizerunkiem niczemu niewinnej, cudnej i niemogącej zabrać głosu, dwulatki…

Współczuję Rodzicom bardzo, ale naprawdę nie tędy droga. Jeśli szukają sprawiedliwości to odpowiednim miejscem jest sąd i opinie biegłych, twarde dowody. Jeśli chcą dążyć do  poprawy jakości opieki okołoporodowej wymaga to konkretnych, spójnych działań w tym kierunku – akcji informacyjnych, szkoleń, a nie rzucania się do gardła niemal każdemu pracującemu w medycznym zawodzie, tworzenia teorii spiskowych.

Wątpię aby mój apel cokolwiek zmienił, ale może? Wtedy wszelkimi dostępnymi siłami poprę rodziców Lilki w dalszej, konstruktywnej a nie pieniaczej, drodze.

 

Komentarze

6 komentarzy

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.