Non omnis moriar…
Każdy z nas, a na pewno większość, zetknęła się z tą pieśnią Horacego. Zawsze była dla mnie jakąś taką demonstracją pychy autora, jakby fakt, że zdobył pozycję znanego w ówczesnych czasach poety, dawał mu nieśmiertelność – reasumując postrzegałam go jako rodzaj starożytnego celebryty. Niemniej zawsze skłaniał mnie do rozważań, co ja chcę i mogę po sobie zostawić. Jakie „dzieło”, o którym świat nie zapomni. Wyobrażałam sobie przede wszystkim nagranie wybitnej, wiekopomnej i ponadczasowej płyty, która będzie zachwycać kolejne pokolenia.
Wydarzenia ostatnich dwóch tygodni uświadomiły mi, że to kompletnie nie tak. Przeprowadziłam setki rozmów ze znajomymi, uczniami, przyjaciółmi mojego Taty – był taternikiem, nauczycielem, trenerem. Posłuchałam rodzinnych wspomnień i anegdot. W większości przebijał się jeden wątek: Ojciec w każdej z tych osób pozostawił cząstkę siebie. Opowiadali o nim jako o mentorze, przewodniku, prawdziwym autorytecie. Inspirował ich do życia po swojemu, uczciwie, w zgodzie z prostymi, często czarno-białymi zasadami, wykluczającymi wątpliwe moralnie kompromisy. Niektórym w pewnym sensie, mimowolnie zdefiniował całe życie. Był cały dla ludzi i do ludzi. Nie oceniał, nie wściekał się na nikogo, akceptował każdego takim jakim był, razem z jego słabościami, popełnianymi głupotami i błędami, potknięciami. Po prostu kwintesencja miłości bliźniego.
Nie, absolutnie nie był święty. Był taki okres w Jego życiu, że niemal nie chciałam Go znać. Pogubił się, popłynął… Ale dał radę i wrócił. To było imponujące. Mało kto wierzył, a On podołał! Wrócił mądrzejszy o swoje doświadczenia i umiał to w stu procentach wykorzystać.
Zawsze, kiedy byłam zła na czyjeś zachowanie, zaczynałam się wściekać „jak ona/on mógł!”, Tato tłumaczył: „A skąd wiesz? Może miał powód, może ona/on widzi i czuje to zupełnie inaczej niż Ty. Wiesz Daria, ludzie są różni, różnie odczuwają i interpretują świat, mają swoje doświadczenia, które mogą powodować czasem dziwaczne i dla ciebie niezrozumiałe reakcje. Ty zamiast się obrażać, powinnaś próbować wyjaśniać i tłumaczyć. Starać się zrozumieć i zaakceptować na tyle, na ile to możliwe.”. Pamiętam, kiedy z moim jeszcze wtedy narzeczonym, podjęliśmy decyzję o ślubie, Tato, zdeklarowany prawicowiec, powiedział: „Przyprowadź do mnie P. Dam mu w mordę, bo głosował na Kwaśniewskiego i przytulę, bo go wybrałaś.”. Mistrzostwo świata! Wzruszyłam się wtedy jak nigdy.
Dawał bezwarunkową miłość, akceptację i lojalność. Nigdy ani ja, ani nikt Jemu bliski nie musiał być „jakiś”, spełniać Jego oczekiwań. Nawet jeśli uważał, że robię głupoty, to starał się mnie po cichu i niezauważenie naprowadzać na lepszą ścieżkę. Nigdy nie narzucał, nie ganił, nie karał. Jeśli wyrażał swoje zdanie, to w taki sposób, żeby nikogo nie urazić i podkreślić, że to Jego pogląd, a nie pogląd jedynie słuszny.
Do czego zmierzam? Widzę i czuję, że najważniejszym śladem Taty, tutaj na ziemi, nie będą drogi, które jako pierwszy zrobił w Tatrach, czy sukcesy sportowe. Będzie nim to, co zostawił w ludziach, którzy są tutaj i co przekażą swoim dzieciom i wnukom.
Czy można sobie wyobrazić lepszy pomnik? Ja nie potrafię.
Piękne co napisałaś. Dlatego jesteś taka mądra (nie mądralińska) i rozważna. Obraz Twojego taty przypomina mi moją mamę. Była zwykłą maszynistką (tak nazywano panie piszące na maszynie) a z kim nie rozmawiam, gdy dziś ją wspominają, to zawsze mówią, że była niezwykła, radosna i lubiąca ludzi choć nie doznała wielu radości w życiu (oprócz mnie bo byłam jej jedyna radością 😀 ). Przekazała mi siłę i wiarę, że nie ma rzeczy niemożliwych. Wspaniałych miałyśmy rodziców.
Zarumieniłam się 😉 A tak poważnie. Tak. Wspaniałych.