Urzędasy

Tak, przyznaję się. Przez pięć lat byłam urzędnikiem w jednym z urzędów gminy. Zrezygnowałam z tzw. „bezpiecznej, państwowej posadki” z różnych względów, o których być może kiedyś napiszę, dla tego tekstu nie jest to istotne. Ten czas był kolejnym doświadczeniem, pozwalającym spojrzeć na niektóre sprawy z większym dystansem i bardziej obiektywnie. Od razu zastrzegam, że w tym artykule celowo pomijam sytuacje patologiczne i przestępstwa, takie jak nepotyzm, stosunki pracy czy łapówkarstwo, ponieważ to zupełnie odrębne zagadnienia.

W każdym zawodzie są wirtuozi, dobrzy rzemieślnicy i czarne owce, brać urzędnicza nie jest tutaj wyjątkiem. Jednak media przedstawiają ją jako jednolitą, czarną masę, bandę nierobów, półgłówków, otrzymujących co i rusz kompletnie nieuzasadnione premie i nagrody, finansowane przez podatników. Wybuchają kolejne skandale, spowodowane błędnymi decyzjami, fatalnymi w skutkach. Tymczasem w większości przypadków pretensje powinny być skierowane niekoniecznie do konkretnej osoby, ale do całego systemu funkcjonowania administracji. Sama nie raz i nie dwa użyłam wobec swoich klientów sformułowania: „Przepraszam, ja tego nie wymyślam, ja tego muszę używać…”. Wszystkie labirynty świata w porównaniu z przepisami prawa, w których musiałam się poruszać, to naprawdę Pikuś… Nic nie jest czarne albo białe, wiele paragrafów jest niejednoznacznych, a niemal każdą ich interpretację można potwierdzić orzecznictwem sądów administracyjnych. Bądź mądry i pisz wiersze… Pardon, decyzje.

Dlatego w ogóle nie jestem zdziwiona, kiedy czytam o pomyłkach czy błędach. W takim stanie prawnym jaki mamy są niemal nie do uniknięcia. Nasz rodzimy ustawodawca, wprowadzając kolejne nowelizacje do istniejących, w niektórych przypadkach od dawna przestarzałych, aktów prawnych, tworzy coś w rodzaju Hydry. Nawet najbardziej doświadczeni mają kłopot w jej ogarnięciu. Często jest tak, że ten wredny urzędas zwyczajnie nie ma do kogo pójść, jeśli nie wie jak poprowadzić sprawę. Z powodów, o których pisałam powyżej, nikt nie ma ochoty udzielać porad, bo sam nie ma stuprocentowej pewności, mimo że jest starszy stażem, wiele postępowań przeprowadził i bardzo chciałby pomóc.

Przewlekłość postępowań jest na tapecie bardzo często. Na wydanie decyzji powinno wystarczyć 30 dni. Niestety to się rzadko zdarza. Właściwie tylko w prostych sprawach, gdzie rozstrzygnięcie jest oczywiste, a strony szybko odbierają korespondencję. Wystarczy jednak, że jeden adresat poczeka z odbiorem awizowanej przesyłki dwa tygodnie i już termin można włożyć między bajki. Zanim wróci tzw. zwrotka, stanowiąca informację o dacie otrzymania listu, mija kolejny tydzień lub dwa… Jeśli w dodatku stron postępowania jest kilka, trzeba zwrócić się o opinię biegłych, o dane z innych urzędów. Sami sobie odpowiedzcie jak często da się wyrobić w wyznaczonym czasie… Niemniej w I instancji można uzyskać bardzo przyzwoite tempo, dopiero dalej zaczynają się schody.

Może dostanę po łbie, ale uważam, że urzędnik ma prawo się pomylić. Tak jak każdy inny – nie jest nadczłowiekiem. Pytanie tylko co dalej? Sprawę powinna załatwiać ścieżka odwoławcza. I najczęściej załatwia, tyle że… rozpatrzenie przez kolejne instancje potrafi trwać wieczność. Rekord z mojego podwórka – odwołanie zostało przesłane w połowie 2009 r., kiedy odchodziłam z pracy, w lutym tego roku, nadal decyzji nie było… Dwa lata to „standard”… I to jest początek historii firm doprowadzanych do bankructwa. Kiedy postępowanie podatkowe dotyczy dużych kwot, organ wydający decyzję musi zabezpieczyć potencjalne należności. Jeśli tego nie zrobi, sądy utrzymają jego decyzję w mocy, a podatnik do tego czasu zdoła ukryć swój majątek przed egzekucją (co jest nagminne – przepisywanie na rodzinę, wspólników itp.) konsekwencje poniesie urzędas, bo naruszył dyscyplinę budżetową… I kółko się zamyka. Przedsiębiorca ma zablokowane środki i majątek, postępowanie przed drugą instancją nie ma końca… Czy nadal uważacie, że wszystkiemu winien jest personalnie ten kto wydał pierwotną decyzję?

Z drugiej strony są obywatele. Naprawdę bardzo różni… Szanowany, wykształcony mężczyzna, niepłacący podatków, nieodbierający właściwie nigdy korespondencji, wpadający z dziką awanturą, że komornik szarga mu opinię w miejscu pracy i że on złoży skargę. Równie wykształcony oszołom, składający hurtowo skargi, wnioski i odwołania od wszystkiego, włącznie z tym że słońce świeci – każde nawet najbardziej absurdalne trzeba rozpatrzyć, ewentualnie przesłać do sądu, wcale nie dziwię się burmistrzowi Jarocina, że usiłuje jakoś to opanować – choć może forma nie jest najszczęśliwsza… Awanturnicy, z których co drugi twierdzi, że jest prawnikiem i „on tu już wszystkich urządzi”, a nie wie że o zmianie adresu trzeba poinformować. Budujący domy pośrodku pola, na podmokłych terenach, żądający natychmiastowego rozwinięcia asfaltu, oświetlenia, kanalizacji oraz odszkodowania za zalaną piwnicę – większość niezameldowana i odprowadzająca podatki z PIT-ów w miejscowościach oddalonych o kilkaset kilometrów. I zwykli krętacze. Pamiętacie słynną sprawę piekarza – dobroczyńcy, którego skarbówka wykończyła? No cóż… Rzecz w tym, że to nie szło o ten VAT na darowane pieczywo – stanowił jedynie 6% należności, o które upomniał się fiskus. Reszta była skutkiem ukrywania rzeczywistych obrotów, czyli zwyczajnego sprzedawania na lewo, poza ewidencją… Bidulek…

Jako początkująca frajerka usiłowałam być urzędasem z gatunku „ludzkich”. Nie wszczynać natychmiast postępowań, nie składać od razu wniosków o ukaranie. Nadmienię, że obsługiwałam głównie przedsiębiorców. Najczęściej (oczywiście nie zawsze) wychodziłam na tym jak Zabłocki na mydle… Dziesiątki telefonów i maili, na które odpowiedź brzmiała: „tak, tak Pani Dario, jutro się zgłoszę” – i tyle ich widziano…

Tak moje teorie, wysnute na podstawie medialnych doniesień, legły w gruzach. Praktyka aż nazbyt wyraźnie udowodniła mi, że nasze społeczeństwo nie dorosło do tego, żeby traktować je poważnie… Bez postraszenia paragrafami, groźnie brzmiących pism, najeżonych wszelkimi dostępnymi straszakami, można się wypchać i narazić na służbowe konsekwencje, „bo przecież Pani nic w tej sprawie nie zrobiła!”… W ten prosty sposób ci porządni zbierają bęcki za patałachów i są gnębieni oficjalnymi pismami nawet w najbardziej błahych sprawach.

Pomyślcie o tym podczas następnej wizyty w urzędzie.

Komentarze

2 komentarze

Odpowiedz na „diora.meAnuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.