Komunikacja nauczyciel-rodzic. Czy musi iskrzyć?

Jako matka podła posłałam do szkoły swojego wówczas sześciolatka. Oczywiście zasięgnęłam rady przedszkolnych wychowawców, a także przeczytałam dokładnie i wzięłam sobie do serca opinię o jego „dojrzałości szkolnej”. Dumna i blada zaprowadziłam na rozpoczęcie roku odstawionego na wysoki połysk Młodego. Przez pierwsze tygodnie czytałam w dzienniczku raz na jakiś czas, ze słabo ukrywanym rozbawieniem, „uwagi” o treści mniej więcej takiej: „S… nie słucha moich poleceń i uwag”, „S… brał udział w kłótni z użyciem siły fizycznej – bójka”, „S… rozśmiesza dzieci. Nie reaguje na uwagi (…)”, „S… kopał klocki”. Nie wzbudziły mojego zaniepokojenia i nie uznałam ich za powód do interwencyjnej wizyty w szkole, szczególnie że od innych rodziców wiedziałam, że wiele dzieci ma w dzienniczkach podobną korespondencję. Czyli mój nie stanowi żadnego wyjątku.

Pierwsze zebranie odbyło się w połowie listopada. Tam została mi przedstawiona przez wychowawczynię wizja małego agresora i psychola, który uniemożliwia pracę całej klasie… Zrobiłam oczy jak spodki i w pierwszym odruchu miałam ochotę w obronie „synia” przegryźć nauczycielce tętnice. Policzyłam jednak do dziesięciu, wzięłam głęboki oddech i zapytałam, najuprzejmiej jak byłam w stanie, dlaczego (tutaj mieliłam w gardle niewypowiedziane przekleństwa) dowiaduję się, że jest aż taki problem po prawie trzech miesiącach od rozpoczęcia roku??? „Nie pracuję 24h na dobę, a pani na żadnych konsultacjach nie było, nie odprowadza też pani syna do szkoły”. No fakt, nie odprowadzam i nie odbieram. Robią to dziadkowie, żeby nie musiał kiblować na świetlicy dłużej niż trzeba. Ale kurczę, ile trwa napisanie maila? Szczególnie, że w naszej szkole funkcjonuje dziennik elektroniczny… Poza tym przecież dziadkom też można powiedzieć, że moja wizyta w szkole jest wskazana… Oświadczyłam, że jeśli tak będziemy współpracować, to ja się poddaję i życzę powodzenia, ponieważ nie mając wiedzy, nie mam możliwości zareagować.

W indywidualnej rozmowie zapytałam, co on takiego konkretnie robi? Okazało się, że głównie się chichra… A jak on zaczyna, to razem z nim „płyną” inni… Poza tym wydurnia i popisuje. Hmmm… No to już jest zupełnie inny komunikat. Poinformowałam zatem, że do tej pory nie zachowywał się w ten sposób i dla mnie jest to nowość, którą muszę przemyśleć i wykombinować gdzie jest źródło tak radykalnej zmiany jego zachowania. I tutaj zobaczyłam na twarzy wychowawczyni wypisane zdanie: „no tak, kolejna co to mój syn nigdy w życiu”… Stanęła mi przed oczami scena z filmu „Michael” – czyli Travolta vs byk i okrzyk „battle”. No lepiej było takiego finału uniknąć. Chyba wrażenie było obustronne, bo rozstałyśmy się w zgodzie. Ja obiecałam, że będę dociekać ki diabeł, a nauczycielka, że jednak jakby co, to poinformuje, a w ogóle to spróbuje Młodego przesadzić w mniej podatne na współpracę towarzystwo.

Przesiadka odniosła pewien skutek, ja po zasięgnięciu języka u mądrzejszych ode mnie dowiedziałam się, że dziecię potrzebuje wzmocnienia poczucia własnej wartości. Brzmi banalnie, ale wcale takie oczywiste nie jest. Bo cóż się okazało? Syn mój uznał, że ogólnie to nie ma nic specjalnego do zaoferowania nowej grupie, ale zauważył, że jak błaznuje, to wszyscy na niego zwracają uwagę. Trzeba było zacząć pracować z Młodym tak, żeby uświadomił sobie jak wiele potrafi. Choćby sportowo – rzeczywiście jest sprawny zdecydowanie powyżej średniej, muzycznie – skrzypce mówią same za siebie, matematycznie – śmiga w cyferkach jak trzeba. Żeby zobaczył, że ma wiele innych możliwości zaimponowania nowym kolegom i rola błazna klasowego niekoniecznie jest jedynie słuszną.

Wniosek? Komunikujmy się ze sobą – to apel do obu stron – i nauczycieli i rodziców. Rozmawiajmy i dociekajmy źródła problemów. Nie przyklejajmy łatek, które zostają z dzieckiem aż do zakończenia szkoły. Nie okopujmy się na swoich pozycjach. Nie zakładajmy a priori złej woli i olewki drugiej strony. Jakże łatwo byłoby stwierdzić, w tym obustronnym zacietrzewieniu (rodzicielsko-obronnym i nauczycielsko-restrykcyjnym), że „ten typ tak ma” i zostawić sprawy swojemu biegowi? Zbyt łatwo i z fatalnym skutkiem.

Komentarze

3 komentarze

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.