Za naszych czasów było bezpieczniej? Chyba jednak nie…
Bywają takie dni, kiedy moja fejsowa tablica roi się od rzewnych wspomnień naszego dzieciństwa – pełnego wolności, swobody, nieskrępowanych zabaw, do których dorośli nie mieli wstępu (tak na marginesie, pewnie długo by nas z domu nie wypuścili, wiedząc co wyprawiamy 😉 ).
Ja najbardziej pamiętam wakacje, które spędzałam na działce z babcią. Natychmiast po śniadaniu leciałam skrzykiwać towarzystwo, zawodząc pod kolejnymi płotami umówiony sygnał: „uuUUUuuuUUUuuu”. Zazwyczaj spotykaliśmy się w „Starej Chałupie” – opuszczonym domu, poczciwym, drewnianym Świdermajerze. To było nasze miejsce, nasz świat. Wymyślaliśmy o niej legendy, żeby się straszyć, doskonale wiedzieliśmy po których deskach na piętrze wolno chodzić, a które są niepewne, skakaliśmy z dachu, żeby zaszpanować kto odważniejszy. Kiedy wymyśliliśmy walkę na cegłówki i dostałam jedną w głowę, to priorytetem było ukryć obrażenia przed mamą i babcią, poszłam zatem do pobliskiego, bardzo błotnistego stawu, żeby zakrwawiony łeb wymyć. Efekt uzyskałam cudny – obie omal nie padły na miejscu, zimnym trupem – wyglądałam jakbym miała mózg na wierzchu, bowiem błoto wymieszane z krwią i włosami zaprezentowało się imponująco 😉 Na posiłki zwoływani byliśmy przez okrzyki, stojących przy furtkach, mam i babć. Do tej pory pamiętam: „Daaaaaaaaariaaaaaaaaaaa oooooooooobiaaaaaaaaaaad!” i odzew: „IiiiiiiiidEEEEEEEE”.
Zdobywaliśmy pierwsze szlify samodzielności, mieliśmy poczucie sprawstwa i odpowiedzialności za własny tyłek. Z politowaniem patrzyliśmy na wypieszczonych nieszczęśników, którzy zamknięci w czterech ścianach pielęgnowali, odkryte przez rodziców, talenty i mieli zakaz kontaktowania się z puszczonym samopas plebsem. Zgadnijcie, kto lepiej w dorosłym życiu daje radę?
Ale kiedy rozmawiam o tym wszystkim z innymi rodzicami często słyszę: no tak, fajnie było, ale teraz są inne czasy, jest bardziej niebezpiecznie, wiesz: pedofile, porwania, większy ruch…
Guzik prawda. Tam, gdzie ja kiedyś przelatywałam przez jezdnię, postawiono światła, tam gdzie śmigałam na rowerze, często „bez trzymanki”, pojawiły się ścieżki rowerowe, tam gdzie ja kiwałam się na wątłych gałązkach, rosną teraz fantastyczne drzewa o grubych, wygodnych konarach. Przecież prawie każde osiedle miało swojego nadwornego „wariata”, podejrzewanego o najgorsze zbrodnie, na którego zbiorowo uważaliśmy, jeździła też czarna wołga, porywająca dzieci w nieznanym kierunku, a Cyganie (obecnie zwani Romami) rozbijali w okolicach obozowiska, czyhając na niewinne dzieciaczki i ich cenny dobytek. Każdy wiedział również, gdzie można spotkać ekshibicjonistę, który wzbudzał w nas obrzydzenie, połączone z rozbawieniem i litością, grasował Trynkiewicz i jemu podobni, trudniej dla policji uchwytni, z racji mniejszych możliwości technicznych.
No więc gdzie te straszliwe różnice w zagrożeniach? Ja nie widzę. Jeśli ktoś potrafi mi je przedstawić, to poproszę, może coś przeoczyłam.
Nie narzekajmy, że nasze dzieci mają gorzej – zweryfikujmy swoje lęki. Na przykład tworząc listę „za” i „przeciw”, szukając statystyk, które nasze obawy potwierdzą lub im zaprzeczą – a dopiero potem podejmijmy decyzję, na ile samodzielności jesteśmy skłonni pozwolić, żeby nie osiwieć przedwcześnie i nie wylądować na pierwszej stronie superaka lub innego badziewia, w charakterze wyrodnych rodziców.
Oj trzeba przemyśleć i przeanalizować swoje lęki. Pamiętam jak mialam13-14 lat i ok 20.00 , zimą brałam mojego psa i szłam na dlugi (z godzinę) spacer „dookoła domów” i trasa wiodła blisko parku A złapałam się na tym iż Basi (lat prawie 16) prawie nie pozwoliłam spotkać się z koleżanką w lecie, o godz 20.00 ,blisko domu…jakoś tak inaczej ale staram się i raczej nie jestem nadopiekuńcza …mój mąż za to twierdzi, że trzeba przewidywać i jakby mógł to by ich w domu pozamykał