6 niebezpieczeństw, na które rodzice narażają swoje dzieci

Widzę to na co dzień i włos mi się jeży na głowie za każdym razem. Nie mam pojęcia co jest powodem, że rodzice, których jednym z głównych zadań jest przygotowanie dziecka do samodzielnego i bezpiecznego funkcjonowania w świecie, ignorują absolutnie podstawowe reguły, mogące je zapewnić.

1. Rower na jezdni.
Notorycznie widzę rowerzystów z dzieckiem w foteliku, przyczepce lub małym rowerze, przejeżdżających przez jezdnię bez schodzenia z niego. Szczerze mówiąc nie znam dogłębnie przepisów w tym zakresie, ale akurat w tym przypadku wystarczy mi zdrowy rozum. Bywam i cyklistką i kierowcą samochodu, wiem zatem, że szybko zbliżający się do przejścia rowerzysta jest zauważalny dla kierowcy niemalże w ostatniej chwili i odwrotnie – nie zawsze rowerzysta zauważa samochód zbliżający się do przejścia z zamiarem np. skrętu w prawo na zielonej strzałce – w związku z tym zawsze przez jezdnię przechodzę pieszo, niezależnie od tego czy jest na przejściu wyznaczona ścieżka rowerowa, czy nie, i tego samego uczę dzieci.

2. Przejście dla pieszych.
Osoby z wózkami, dziećmi na małych rowerach lub rowerkach biegowych (z których oczywiście nie zsiadają…) stojące tak blisko krawędzi jezdni, że przednie koła właściwie już ją przekraczają. Jedno wahnięcie jadącego kierowcy, a w przypadku rowerka jeden ruch nogami dziecka i nieszczęście mamy jak w banku…
Przechodzenie na czerwonym świetle, lub na zielonym bez dokładnego rozejrzenia się, jest również nagminne. Jak potem dziecku wbić do głowy, że nie wolno, skoro mama i tata tak robią? A dlaczego rozglądać się na zielonym? Bo kierowca może się zagapić, bo może jechać pojazd uprzywilejowany. Lepiej dmuchać na zimne i stosować na drodze zasadę ograniczonego zaufania do innych uczestników ruchu.

3. Brak kasku i ochraniaczy.
Prawdziwa plaga. Na rowerze, rolkach, desce, hulajnodze, nartach, łyżwach… Ja wiem, że myśmy w dzieciństwie jeździli souté, bez tych „nowomodnych” wynalazków, ale po jaki plaster ryzykować zdrowie i życie, jeśli nie ma takiej konieczności? Wystarczy wyobrazić sobie rąbnięcie niezabezpieczoną głową w lód, kamień, krawężnik, rampę. Guz to najmniejszy problem, może skończyć się znacznie gorzej… Jestem pod tym względem nieprawdopodobnie uparta, ale mimo tego Młoda, dosłownie JEDEN raz, znalazła się w rolkach bez ochraniaczy (okoliczności były wyjątkowe – koleżanka niechcący zabrała jej buty do domu, a druga pożyczyła rolki, żeby Młoda nie musiała iść na bosaka przez miasto) – i co? Nadgarstek w gipsie…

4. Pasy i foteliki.
Mieszkam niedaleko szkoły, więc codziennie rano i po południu przejeżdża pod moimi oknami kawalkada samochodów z dziećmi. Rekordzista w pięcioosobowym aucie wiózł szóstkę dzieci – czworo na tylnej kanapie i dwoje na miejscu pasażera z przodu… Żadne nie było przypięte pasami, ani nie siedziało w foteliku, bo przecież na tak krótkim odcinku nic się nie stanie, a sąsiadce trzeba przysługę zrobić… Dzieci jadących z tyłu luzem, lub z przodu w foteliku do tego nieprzeznaczonym nawet nie zliczę… Nieprzekonanym przypominam, że dziecko nieprzypięte pasami leci w razie czego jak pocisk.

5. Woda.
Wszystko poniższe obserwuję co roku na wakacjach. Na zwracaną uwagę opiekunowie zazwyczaj reagują wściekłością…
Dziecka w wodzie NIE WOLNO spuszczać z oka. To nieprawda, że tonący krzyczy i miota się, z reguły jest cichutki, bo całą energię wydatkuje na złapanie oddechu. Do wody, szczególnie takiej jak morze, czy rzeka NIE WOLNO dziecka, nawet starszego, puszczać samego, leżąc i opalając się na kocyku. Prąd i wiry rzeki, fale cofające w morzu to naprawdę śmiertelne niebezpieczeństwo – potrafią skutecznie pokonać dorosłego i lekceważenie ich jest absolutnym objawem głupoty. Oczywiście najlepiej korzystać wyłącznie ze strzeżonych kąpielisk, ale jestem realistką, co by daleko nie szukać, np. na hotelowych basenach i plażach w Grecji ratownika się nie uświadczy…
Na KAŻDYM sprzęcie pływającym należy używać kapoka, również na niewinnym z pozoru rowerze wodnym, czy kajaku. Zawsze może się przewrócić, zawsze można się poślizgnąć. NIE WOLNO także pozwalać dzieciom na samodzielne i bez kontroli korzystanie z wszelkich dmuchanych zabawek: rekinów, materacy, kółek. Wystarczy, że niechcący zdryfują na środek akwenu i co wtedy?
Kocham wodę i nie umiem bez niej żyć, ale wszystko trzeba robić z głową.

6. Niebezpieczne zabawy.
Podrzucanie niemowląt i małych dzieci – grozi zespołem dziecka potrząsanego; zabawa w unoszenie za ręce do góry dwu i trzylatków – grozi podwichnięciem głowy kości promieniowej, które niestety lubi nawracać; stawianie dziecka w oknie, żeby pomachało tacie/babci/cioci na pożegnanie – niby jak potem mu wytłumaczyć, że na okno włazić nie wolno, bo można wypaść?; wpuszczanie na ogrodowe trampoliny więcej niż jednego dziecka naraz – o trampolinie wiemy prawie wszystko, Młoda trenuje skoki niemal wyczynowo, paleta urazów jakich skacząc w grupie można się nabawić jest bardzo szeroka – wypadnięcie z trampoliny w wyniku skoku drugiego, cięższego dziecka, kontuzje łokci, kolan i stawów skokowych, z zerwaniem więzadeł włącznie (wymagają operacji i długiej rehabilitacji) z powodu naskoczenia na nie przez dziecko obok.

Powiecie, że się czepiam? Ja tak nie uważam. Jestem matką po stracie dziecka i doskonale wiem jak to jest, kiedy wraz z jego śmiercią kończy się świat, nikomu tego nie życzę. Dlatego piszę mając nadzieję, że być może ktoś, kto niespecjalnie do tej pory przejmował się tym co opisałam, weźmie sobie do serca i ustrzeże przed niebezpieczeństwem.

Komentarze

3 komentarze

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.