Dlaczego jestem świnią i każę dzieciom grać na skrzypcach?
No właśnie… Skąd, jak i dlaczego? Z pozoru bezsensownie, bo żadne z Młodych raczej Paganinim nie zostanie. O poziomie talentu się nie wypowiadam, bo mamunią będąc obiektywna nie jestem, ale zacięcie nie to, a charakterki zdecydowanie mało spolegliwe, więc… Dlaczego?
Od zawsze wiedziałam, że jeśli tylko dzieci moje nie będą głuche jak pień, to nie ma przebacz – nauka gry na instrumencie ich nie ominie. Sama, jako dzieciak muzycznie uzdolniony, pełen zapału do gitary i śpiewania, zostałam zapytana przez Rodzicielkę, czy życzę sobie zapisania do specjalistycznej placówki. Szybciutko wykonałam rachunek, którego wynik oznaczał znaczne ograniczenie wolnego czasu, więc z absolutnym przekonaniem oświadczyłam: mowy nie ma! Po niespełna pięciu latach żałowałam tego jak cholera, a po dziś dzień nie mogę wybaczyć, że w ogóle gówniarza pytano. Skąd ja niby wtedy miałam wiedzieć z czego rezygnuję?
Powiecie teraz, że własne niespełnienia przelewam na dzieci. Wbrew pozorom nie. Po prostu doszłam do wniosku, że nie bez powodu panienki z dobrych domów zapędzane były do pianina. W dzisiejszych czasach szkoła muzyczna, wypuszczająca profesjonalnych muzyków i bardzo obciążająca, nie jest jedyną możliwością edukacyjną. Istnieje wiele innych i wcale nie muszą oznaczać wielogodzinnych, codziennych ćwiczeń.
Umiejętność gry na instrumencie wcale nie jest wyłączną, ani nawet główną korzyścią z takich zajęć. Pożytki są bardzo wszechstronne i przydają się właściwie w każdej dziedzinie życia. Nauka gry na instrumencie:
- Rozwija prawą półkulę mózgu, odpowiedzialną za kreatywność, wyobraźnię, myślenie abstrakcyjne, intuicję, wyobraźnię przestrzenną, podczas gdy tradycyjna edukacja skupia się na lewej;
- Matematyka – poznając nuty dziecko nawet nie wie, że uczy się… ułamków. Cała nuta, półnuta, ćwierćnuta, ósemka, szesnastka;
- Koordynacja ręka – oko. Patrząc w nuty trzeba przełożyć ich zapis na dłonie. Normalnie wyższa szkoła jazdy, w tym przypadku dzieje się niemal samoczynnie;
- Umiejętność publicznych wystąpień – naturalną konsekwencją muzykowania jest koncertowanie. Trzeba nauczyć się opanowywać tremę, zdenerwowanie, wiedzieć jak reagować na pomyłki, nie zacinając się jechać dalej;
- Wytrwałość, systematyczność, cierpliwość – tutaj nic nie dzieje się szybko i łatwo. Trzeba przetrwać czas pomyłek, krzywych dźwięków, kryzysów, żeby móc cieszyć się gładką, przyjemną melodią. To nauka wypracowywania osobistego sukcesu, eliminująca liczenie na fart i zewnętrzne okoliczności. Również budowanie poczucia sprawstwa, świadomości posiadania wpływu na swoje kompetencje;
- Rozwój kulturalny. Uwierzcie – nikogo, kto poznał muzykę od podszewki, zagrał Chopina, Vivaldiego, posłuchał mistrzów swojego instrumentu, również w gatunkach rozrywkowych, nie porwie mainstreamowa sieczka popularnych rozgłośni radiowych. Nie wiem jak dla innych, ale dla mnie to wielka ulga;
- Poruszanie się w środowisku osób posiadających pasję. Takich, którym na czymś, oprócz michy i prostej rozrywki, bardzo zależy. To pozwala mierzyć wyżej i patrzeć szerzej, ponad podstawowe potrzeby.
Mając całą tę wiedzę, tak jak na wstępie wspomniałam, zapędziłam do gry najpierw Młodą. Ja chciałam pianino Ona skrzypce.
– Dziecię ukochane moje!!! Dlaczego??? Przecież ja tych dźwięków nie wytrzymam (kto słyszał początkującego skrzypka, będzie wiedział o czym mówię…). Nie mamy z Ojcem o skrzypcach pojęcia, a z klawiszami to damy radę pomóc.
Z uporem w deklarację instrumentu wpisałam pianino, Młoda z jeszcze większym na przesłuchaniach oświadczyła, że życzy sobie skrzypce… No i wsiadła mi na plecy jedna z przesłuchujących nauczycielek:
– Co Pani??? Dziecko świetnie słyszy! Tylko skrzypce, na pianinie będzie się marnowała!
– Ale ja się nie znam na skrzypcach, instrumentu nie mamy… – jęknęłam, już bardzo słabo się broniąc…
– Oj tam, to się załatwi!
Cóż było robić… Poddałam się…
Zawarłyśmy umowę, że będzie grała do szóstej klasy, a potem zdecyduje co dalej. Od początku piątej odliczała czas, kiedy już będzie mogła rąbnąć instrument w kąt i cieszyć się błogim spokojem od nut, ćwiczeń, występów. Po czym skończyła podstawówkę, minęły wakacje. Na początku września zażądała zapisania na dalsze lekcje u tej samej nauczycielki. Wiecie dlaczego? Bo dopiero kiedy zaczęła sprawnie skrzypiec używać, sprawiając otoczeniu przyjemność w miejsce cierpień, poczuła że to fajne i daje dużo frajdy. Nie miałaby na to żadnej szansy rzucając naukę w pierwszych kilku latach.
Teraz wykorzystuje swoje umiejętności w gimnazjum. Znalazła tam grające koleżanki, przy różnych okazjach bawią się razem muzykowaniem, wymyślając najdziwniejsze połączenia instrumentów. Ma z tego mnóstwo radochy.
Młodego nawet już nie pytałam. Też świetnie słyszy i skrzypi. Trenuje prawą półkulę, ułamki, rękę-oko, publiczne wystąpienia, systematyczność i muzyczny gust. Jak to potoczy się dalej w jego przypadku? Zobaczymy. Jak na razie szału dostaje wraz z nowym utworem, natomiast już znanymi napawa się i może grać bez końca. I tak jak wcześniej nie odpuszczę, póki nie będzie wiedział, czy naprawdę to lubi czy nie. A dowie się dopiero wtedy, kiedy poczuje, że potrafi.
Ja rozumiem ambicje rodziców, korzyści, ale … Sport też rozwija, nauka języków, rysunku i mnóstwa innych ciekawych, pożytecznych (i mniej pożytecznych) rzeczy. W każdym przypadku można stworzyć taką listę argumentów … Dlatego jestem za tym, żeby dać możliwość a nie gonić na siłę, niech wybiorą co im sprawia przyjemność jeśli to rekreacja ma być a nie zawód w przyszłości … No a żeby wiedzieć co się lubi trzeba „liznąć” trochę jednego, trochę drugiego … To często nie jest „słomiany zapał” tylko szukanie tego, co dzieciaka cieszy i bawi … Przecież nie zapiszemy ich jednocześnie, na zbyt wiele zajęć, bo doba nie jest z gumy a potrzeba też czasu, żeby odpocząć czy się beztrosko „ponudzić” – to też rozwija mózg i pobudza do kreatywnego myślenia 😉
Nie chodzi o to, by każdy został drugim, trzecim, setnym Paganinim. Radość z muzykowania jest taką wartością dodaną do szkolnego życia, że na pewno dzieciaki będę Ci, Matko, wdzięczne u progu dorosłości, za ten zapis na te cholerne skrzypce. Pozdrawiam wprost z muzycznego podwórka 🙂
Wiem data 🙃 ja jako dzieciak miałam bardzo dobry słuch, który przypadkiem został zauważony w przedszkolu przez dyrektora sekcji smyczkowej PSM-ki. Już nie pamiętam co mi nagadał, ale zrobił to tak, że przez dwa lata terroryzowalam rodziców o zapisanie mnie do ów placówki. Już w pierwszej klasie dostałam solidną zrypkę od nauczycielki że uczę się ze słuchu, a nie na pamięć, w ten sposób w jeden wieczór skrzypce poszły w odstawkę, bo ja się uczyć muzyki na pamięć z nut nie będę. Po 3 latach wojen rodzice musieli wnioskować o zmianę nauczyciela. Kolejna nauczycielka była cudowna, ale poszła na emeryturę, dopiero trzecia dostrzegła u mnie słuch i zaproponowała naukę z dyktafonu. Każdy utwór dostawałam z nagraniem i nutami, w ten sposób zaczęłam znów ćwiczyć, tylko, że tak na prawdę byłam 4 lata za rówieśnikami. Ostatnie 2 lata muzycznej były dla mnie wielką frajdą, wszędzie latałam z moim dyktafonem i słuchałam utworów, ale mimo to nauczycielce nie udało się mnie przekonać do pójścia na 2 stopień. Na egzaminie dyplomowym usłyszałam od dyrektora sekcji „Weronika ty nareszcie zaczęłaś ćwiczyć”.