Diora podróżuje cz. III – Jeziora Plitwickie, Preko
Chorwacji ciąg dalszy. Po średnio udanej wyprawie do Krka nie zrezygnowaliśmy z dalszego objeżdżania dostępnych atrakcji. Pierwotny plan zakładał spływ kajakowy malowniczą rzeką o trudnej do wymówienia nazwie Zrmanja, ale po pierwsze nie byłam pewna bezpieczeństwa – wszelkie zdjęcia, które udało mi się znaleźć w necie pokazywały dość ekstremalne przygody, a ja nie jestem doświadczona akurat w tym rodzaju wodnych rozrywek, po drugie panująca temperatura i wiosłowanie wydało mi się połączeniem zupełnie nie trafionym, a wręcz przerażającym.
W tych okolicznościach, na poczekaniu stworzyłam plan B – Park Narodowy Jeziora Plitwickie, wpisany na listę UNESCO. Przeczytawszy dość pobieżnie informacje na jego temat, roztoczyłam przed rodziną wizję orzeźwiających kąpieli pośród licznych wodospadów.
Ruszyliśmy w górską trasę, której sporą część, ze względu na drogę w postaci baranich kiszek nad przepaściami, pokonałam niemal z zamkniętymi oczami. Na szczęście małżonek przysypiał, więc zawału nie dostał.
Na miejscu zabraliśmy z bagażnika plażowe akcesoria i powędrowaliśmy kupić bilety. Kartka przy kasie wbiła nas w ziemię… Głosiła: „zakaz wstępu w kostiumach kąpielowych”… Ups… Kolana mi się ugięły, bo wyszło na to, że zrobiłam wszystkich w konia. Poza tym wizja człapania, w tym koszmarnym upale, po szlakach przyrodniczych mnie również zupełnie nie przypadła do gustu. Trzeba było podnieść morale. Zaczęłam tłumaczyć, że może to i dobrze, że nie doczytałam, bo inaczej byśmy nie przyjechali, a tak to proszę, zwiedzimy zjawiska przyrodnicze światowej sławy! No!
Szybko okazało się, że było warto. Takie widoki zostają do końca życia. Wodospady, wodospadziki i wodospadziątka. Przejrzystość i kolor wody tak piękne, szmaragdowe, że aż nierealne. Istna bajka. Że zacytuję kolegę: „zielony kicz”.
Dla Młodych oczywiście największą atrakcją były ryby i kaczki, które stacjonowały cierpliwie, w dużych stadach, przy każdej kładce ewidentnie, pomimo zakazu, powszechnie karmione przez turystów. Fakt, widok cudny, zasuwa kaczka a za nią całą ławica ryb. Nie wiedziałam, że one też potrafią żebrać…
Kiedy okazało się, że w cenie zwiedzania jest podróż łodzią motorową, to już w ogóle nikt nie miał do mnie pretensji, a ciągnięte przez potężne Mercedesy wagony przypieczętowały sukces! Ufff… Polecam wycieczkę każdemu, kto zamierza Chorwację odwiedzić.
Pod koniec wypadu do Zadaru, uznawanego za stolicę chorwackiej riwiery, który sam w sobie jest znacznie mniej urokliwy, niż nie tak bardzo znany Szibenik, postanowiliśmy podjechać do przystani promów i wycieczkowców. Był już wieczór, ciemno, co potęgowało wrażenia. Ogromne, podświetlone potwory, jedne kursujące na regularnych, lokalnych trasach, inne wielkie, międzynarodowe wycieczkowce. Spędziliśmy tam chyba ze dwie godziny, obserwując otwierające się dzioby i rufy, wysiadających ludzi i wyjeżdżające pojazdy wszelkiej maści – od osobówek, po chłodnie, śmieciarki i karetki. Młody był tak zachwycony, że bylibyśmy ostatnimi świniakami, nie dając mu możliwości odbycia choćby krótkiej wycieczki takim cudem.
Uznaliśmy, że po prostu poplażujemy gdzie indziej i wybraliśmy się do Preko na wyspie Ugljan. Promy, pomimo krótkiej trasy (ok. 30 minut) budzą szacunek. Wysokie na kilka pięter, z klimatyzowanymi salonami/knajpami i ruchomymi schodami wydają się być nie na miejscu jako zwyczajny, wodny autobus. Ale cóż, co kraj to obyczaj, mnie nie przeszkadza, szczególnie jeśli mogę skorzystać za niewielkie pieniądze. W Preko nie ma nic szczególnego, znaleźliśmy miejską plażę z darmowymi leżakami, dzieciaki potropiły podwodne życie, znacznie bardziej bujne niż w naszej zatoce – jeżowce, drażniącą ilość krabów pustelników (uniemożliwiają złowienie najbardziej imponujących muszli, każda jest zamieszkała przez jednego z tych szczypczatych kolesi), nowe gatunki ryb, których nazw oczywiście nie znamy. Wypad zdecydowanie udany.
Jutro ostatni dzień. Spędzimy go w naszej wiosce, wstając o dowolnej porze i robiąc zupełnie NIC. W piątek kierunek Wiedeń, musimy nadrobić labirynt i muzeum muzyki, których nie zdążyliśmy odwiedzić w czerwcu.