Nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę wyłącznie matką
Ilekroć w jakimkolwiek miejscu, skupiającym matki, padają pytania: „O czym marzysz?”, „Jaki jest Twój cel w życiu?”, „Co lubisz robić najbardziej?”, odpowiedzi dotyczą wyłącznie… dzieci. Np. „żeby mój syn wyrósł na szczęśliwego, spełnionego człowieka”, „chciałabym zapewnić córce jak najlepszy start w życie”, „spędzać czas z moimi dziećmi” etc. A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na własną przestrzeń?
Kocham swoje Młode szaleńczo, ale mój świat nie składa się wyłącznie z bycia matką. Przecież dzieci mamy tak naprawdę tylko na chwilę. Kiedy są jeszcze małe wydaje nam się, że na zawsze i do końca, ale to nieprawda. One rosną, rozwijają się, dojrzewają, a potem… Budują swoją samodzielność, swoją rodzinę. Za cztery lata moja córka będzie dorosła, za mniej więcej osiem pewnie wyfrunie z domu, cieszyć się dorosłością. A przecież zaledwie wczoraj przyniosłam ją ze szpitala – malutkie, rozglądające się ze zdumieniem stworzonko.
To co pozwala mi się kompletnie nie martwić potencjalnym syndromem „pustego gniazda” to fakt, że pomimo posiadania potomstwa zachowałam wszystkie swoje wcześniejsze pasje i aktywności. Nie omieszkałam też dołożyć nowych 😉 Kiedy Młoda miała dwa miesiące wróciłam do prób z zespołem muzycznym. Chwilę potem wybrałam się na studia podyplomowe. Namroziłam spore zapasy mleka, które z powodzeniem, pod moją nieobecność podawał Małżonek, dzięki czemu bez żadnych problemów mogłam wybywać z domu, a nawet nieco pobalować, korzystając z drugiej studenckiej beztroski – no dobra, właściwie podczas zjazdów znikałam na niemal cały weekend 😉 I to było cudne, ponieważ ani ja nie uzależniłam się od poczucia, że muszę stale trząść się nad dzieckiem, pilnować czy Tatuś na pewno właściwie założył pieluchę lub pamiętał o nasmarowaniu po kąpieli, ani Córka nie miała problemu z tym, że mamusia raz na jakiś czas „porzuca” ją dla innych celów.
Pięć lat później urodził się Syn. Słodki, stożkogłowy, pomarszczony tak, że wszystkie mopsy świata mogłyby się zawstydzić. Do aktywności zawodowej, kompletnie wbrew rozsądkowi (i niestety również przepisom), wróciłam jak miał trzy miesiące. Pracowałam z nim pod pachą. Głównie z domu, trochę w biurze. Czasem, kiedy już naprawdę musiałam, korzystałam z pomocy jego ulubionego Niania (tak, tak, dobrze czytacie!).
Słyszę często narzekania, że młodzi rodzice tracą swoich dotychczasowych, jeszcze nie dzieciatych znajomych. Nic takiego u nas nie miało miejsca. Może dlatego, że kupa, zupa, karmienie piersią i postępy dzieciaków nie były jedynym tematem w jakim byliśmy skłonni się poruszać? Albo, dlatego że pozwalaliśmy niewprawnym wujkom i ciociom bawić się z Młodymi? Ale przede wszystkim chyba dlatego, że to my nie odpłynęliśmy od normalnego życia, tylko czerpaliśmy z niego maksymalnie jak to było możliwe, zamiast wymagać od otoczenia permanentnej uwagi, dla naszego świeżo upieczonego rodzicielstwa.
Jestem matką od czternastu lat i nadal śpiewam, jeżdżę na nartach, spotykam się z przyjaciółmi i znajomymi, dorzuciłam jeszcze prowadzenie fundacji, grupy wsparcia i blog. Cały czas rozglądam się co by tu jeszcze, bo nie powiedziałam ostatniego słowa 😉
Im dzieciaki starsze tym łatwiej wygospodarować czas dla siebie. Pod jednym warunkiem: że kiedy były młodsze nie zapomnieliśmy o takiej potrzebie, pilnowaliśmy jej realizacji. Bo serio, po takich pięciu, sześciu, -nastu latach funkcjonowania wyłącznie w celu zaspokajania wymagań latorośli, cholernie trudne musi być odbudowanie świata w wersji choćby przypominającej tę z „przed”.