Oddaj mu! Nie bądź skarżypytą!
Podczas mojego siedmioletniego już pobytu w szkole (oczywiście w charakterze rodzica) często zdarza mi się spotkać z poglądem, że „generalnie, to oczywiście nie wolno bić, ale moje dziecko musi umieć się obronić, dlatego mówię mu, że jakby go ktoś zaczepiał, to ma oddać”.
Hmmm… Pokrętna dość logika. To wolno, czy nie wolno przywalić? I gdzie jest granica tzw. obrony koniecznej, za którą zwykłe mordobicie się zaczyna? Nawet sądy powszechne mają tutaj kłopot w rozstrzyganiu, a my próbujemy wymagać tego, od czasem zupełnie małych, dzieci.
Nie da się przecież stworzyć katalogu sytuacji, w których uderzyć wolno i słuszną reakcją jest fanga w nos, a kiedy będzie to niedopuszczalne. Bo czy wystarczy, że ktoś uszczypnął, przezywał, czy może najpierw musi uderzyć porządnie, żeby rewanż również mógł być siłowy? Jak w sposób jasny i nie pozostawiający wątpliwości określić, na jakich zasadach ma się to odbywać? Moim zdaniem nie ma takiej możliwości. Potem toniemy w dyskusjach „aleeee oooon zaaaaczął”, pozbawieni właściwie możliwości dotarcia do tego, co się rzeczywiście wydarzyło. Oprócz tego „oddawanie” nakręca przemoc, a przecież chcemy dążyć do tego, żeby przed nią chronić.
Znacznie bardziej skuteczne jest zakomunikowanie dziecku, że bić absolutnie nie wolno i praca z nim aby wiedziało, w jaki sposób przerwać taką sytuację. Wymaga to przede wszystkim uświadomienia mu, że nie jest wstydem pójście do nauczyciela po pomoc. Niestety my sami, a co za tym idzie również nasze dzieci, żyjemy w świętym przekonaniu, że nie wolno kablować. Na taką okoliczność mamy cały wachlarz bardzo nieprzyjemnych określeń: „skarżypyta”, „mazgaj”, „kabel”, „kapuś” itp. itd.
Lepiej w polskiej szkole mieć opinię łobuza, niż kogoś, kto skarży…
To jakieś kompletne nieporozumienie. Nie ten winien, który narozrabiał, tylko ten co zgłosił. Kompletny matrix. Sami odcinamy sobie możliwość reagowania, kiedy nasze dziecko jest zagrożone. Przecież kablować nie wolno, więc milczy. Woli popadać w kolejne kłopoty, wynikające z wdawania się w bójki, albo znosić docinki lub zaczepki, byle nie dostać łatki cieniasa, czy kapusia… Na pewno o to nam chodzi? Stąd przecież tylko krok, do stania się agresorem lub ofiarą i do tego, że szkolna przemoc zejdzie do podziemia.
W poprzednim poście zadawałam pytania, jak to się stało, że dręczone przez nauczycielkę dzieci nic nie powiedziały i uznały taką sytuację za normę. Pisząc dzisiaj, wcale nie miałam zamiaru do niego nawiązywać, miało być o „oddawaniu” i „kablowaniu”. Korelacja między nimi nasunęła mi się w miarę formułowania kolejnych myśli.
Zabraniając dzieciom poszukiwania pomocy u dorosłych, a tym w zasadzie jest wkładanie im do głowy, że nie wolno skarżyć, prowokujemy do bardzo fałszywego obrazu samodzielności. Oczywiście, na tyle na ile jest w stanie każdy powinien umieć sam sobie poradzić w kontaktach rówieśniczych lub szkolnych, ale musi wiedzieć do kogo pójść, kiedy staje się bezradny, a przede wszystkim, że ma prawo to zrobić!
Bardzo dobry tekst na naprawdę ważny temat. Wiem z doświadczenia. Nauczyciele sami doprowadzają do tego że dzieciaki nie zwracają się o pomoc bo zbywają ich tekstem ” musisz sobie radzić…przestań skarżyć”.
„Kapować nie wolno, skarżyć nie wolno, odegrać się wolno”. Stara, mądra życiowo zasada. Takie były zasady na Czerniakowie (jak pisał Grzesiuk). Dziecko musi się nauczyć także samodzielności a nie tylko że ktoś za niego będzie rozwiązywał problemy. Bo czym innym jak nie ucieczką od samodzielnego rozwiązania problemu jest schowanie się za panią wychowawczynią?
Do tego tolerując donoszenie tolerujemy tchórzostwo. Jak ktoś się czemuś przeciwstawia, coś komuś nie pasuje to trzeba nauczyć żeby powiedziało jasno „nie”. Jak widzi że kolega uderzył drugiego to nie donosić Pani a niech powie „stop”. Inaczej wychowany tchórzliwe nie reagujące na zło społeczeństwo nie potrafiące sobie poradzić z żadnym problemem. Społeczeństwo które nie będzie potrafiło wziąć odpowiedzialności bo będzie cały czas oczekiwało że ktoś inny się zajmie problemem.