Rodzicu bądź czujny – reaguj!
Do dzisiejszego tekstu skłonił mnie wpis na fp Doroty Zawadzkiej, który dość dobitnie zobrazował poziom zaangażowania rodziców w szkolne sprawy.
Czytam regularnie wszelkie newsy na temat tego co dzieje się w szkołach. Traktują one przeważnie o tych przypadkach, które są w jakiś sposób drastyczne, naruszają godność dziecka, są związane z przemocą i brakiem kontroli.
Gdzie w tym wszystkim jesteśmy my, rodzice? I nasza odpowiedzialność za to, co się dzieje z dzieckiem? Oczywiście, każdy kto powie, że za to co się dzieje w szkole odpowiada dyrektor, nauczyciele i wszelkie organy nadzoru, które powinny ich pracę kontrolować, będzie miał rację. Ale wg mnie jedynie częściowo.
Fakt, że posłaliśmy dzieci do szkoły nie oznacza stuprocentowego przeniesienia wszelkiej odpowiedzialności na placówkę. To my musimy być czujni i wyłapywać wszelkie sygnały, że z dzieckiem dzieje się coś niedobrego, boi się, dziwnie zachowuje. Naszym obowiązkiem jest zbudowanie takiego kontaktu w rodzinie, żeby dziecko opowiadało nam, co się dzieje w jego życiu i miało poczucie, że mu uwierzymy. Wtedy mamy szansę uniknąć eskalacji takich zachowań, jak opisywanej „nauczycielki” w Szczodrem.
To co tam się wydarzyło jest niedopuszczalne. Nie wierzę, że nikt w szkole nie wiedział jakie wychowawczyni stosuje metody, albo przynajmniej nie podejrzewał, że coś jest nie tak.
Jednak znacznie bardziej nurtuje mnie pytanie, jak to możliwe, że wcześniej ŻADEN z rodziców nie zaczął wyjaśniać sprawy i reagować na to co się dzieje? Przecież mamy marzec, minęło ponad sześć miesięcy roku szkolnego, nagrania które udostępniły media wskazują na to, że proceder ten trwał od bardzo dawna i był wpisany w organizację pracy klasy. Naprawdę żadne dziecko nic nie powiedziało? Czy może nikt mu nie uwierzył? Żadne, oprócz opisanego w prasie, nie miało lęków przed szkołą i wszystkie uznały to za normę? Czy może rodzice, w obawie przed konfrontacją z władzami szkoły, zrezygnowali z interwencji?
Podobnie jest w przypadku „Regulaminu wejścia do klasy” z Legnicy. Ze słów dyrektora wynika, że był stosowany od dwóch lat i dostępny w dokumentach, dotyczących organizacji pracy szkoły. I znowu. Naprawdę NIKT ich nie przeczytał? Nikomu dziecko nie opowiadało o żetonach i musztrze, której jest na co dzień poddawane?
Obie te sytuacje świadczą o tym, że w naszym sposobie wychowania są wielkie luki. Że dzieci nie znają granic, których dorosłym wobec nich przekraczać nie wolno, nie wierzą, że dorośli, nawet ci najbliżsi, stoją po ich stronie i obronią w razie potrzeby, nie mają wiedzy co powinny robić w sytuacji zagrożenia i wyrządzanej im krzywdy. Nie mają też pojęcia o swoich podstawowych prawach.
Wychodzi na to, że niestety jako ogół, najczęściej poprzestajemy na zdawkowych pytaniach „co tam w szkole?” i równie zdawkowych odpowiedziach, że „dobrze, zjadłem obiad i pisaliśmy”. Oczywiście, obowiązkiem szkoły jest zapewnienie uczniom bezpieczeństwa i komfortu nauki, to nie podlega dyskusji, ale nie oznacza, że po przekroczeniu jej progu przez naszą córkę lub syna, możemy wyłączyć wszelką czujność i poprzestać na przypilnowaniu odrabianych lekcji.