To co najważniejsze

Ludzie zawsze byli, są i będą najważniejsi w moim życiu. To między innymi z tego powodu, pomimo intratnych propozycji zawodowych składanych ongiś mojemu mężowi, nigdy nie wyraziłam zgody na emigrację.

Bez rodziny, przyjaciół, znajomych schnę i więdnę. Może dlatego, że Ci których mam szczęście mieć wokół siebie są fantastyczni, ale może też dlatego, że każdego uwielbiam niejako awansem i naprawdę musi wyjątkowo drastycznie narozrabiać, żebym usunęła jego numer telefonu. Stąd moje ogromne zdumienie i smutek, kiedy słucham niektórych opowieści o powodach zerwania wieloletnich znajomości, przyjaźni mających wedle pierwotnych założeń trwać przynajmniej po grób. Zazwyczaj pełno w nich świadectw braku wyrozumiałości, przyzwolenia na błędy (kto ich nie popełnia?), wygórowanych wymagań z gatunku „powinien się domyślić”, rozpatrywania bez końca „co wypada, a czego nie”. Jątrzenia, którego skutek bywa najczęściej jeden – odkrycie tej tak uparcie poszukiwanej dziury w całym, a następnie robabranie jej wzorem przedszkolaka, dłubiącego paluszkiem w naddartej koszulce, aż do czasu, kiedy będzie nadawała się już tylko do wyrzucenia.

Spotykamy się na różnych etapach życia, a im później, tym dysponujemy większym pakietem niereformowalnych cech – przyzwyczajeń, śmiesznostek, natręctw, poglądów, wartości. Ponieważ każdy dźwiga osobisty zestaw, oczywiście jedynie słuszny, wielką trudność niektórym sprawia zaakceptowanie, że inny nie musi oznaczać gorszego, że od inności możemy się wiele nauczyć, dowiedzieć, spojrzeć dzięki niej na siebie z nowej perspektywy. To bezcenne! Tymczasem tak wielu z nas usiłuje kształtować otoczenie według własnego pomysłu, oczekuje określonego sposobu życia, zachowania, począwszy od pierdół takich jak porządek w domu, przez ogólne „obejście”, na fundamentalnych wartościach skończywszy. A co najgorsze, poddaje je permanentnej ocenie.

Jaki jest cel ćwiczenia? Czy wykazanie cudzych potknięć, niedociągnięć poprawia niektórym samopoczucie? Podnosi morale? Jeśli tak to mogę tylko złożyć wyrazy współczucia, bo wyklucza to zbudowanie jakiejkolwiek prawdziwej, szczerej relacji. A może własne ograniczenia nie pozwalają na zaakceptowanie odmiennej wizji świata? Nie wiem. Może jakiś macher od ludzkich dusz potrafi to wyjaśnić.

Nie ogarniam, ponieważ jestem z tych, którzy oczekują, że przyjaciel nie pozwoli mi przedefilować przez miasto z rozpiętym rozporkiem, pomimo zakłopotania spowodowanego koniecznością wygłoszenia tego rodzaju komunikatu. I z tych, którzy poproszeni o pomoc nie zaczynają sporządzać statystyk kontaktów telefonicznych, przegapionych urodzin, imienin, rocznic. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie przegapił!

Nie umiem też strzelać focha, obrazić się, przestać odzywać. Nie, że jakieś cielę jestem. Owszem, podyskutuję, pokłócę się, odszczeknę, wścieknę, ale nigdy przeciwko komuś. Albo w swojej obronie, stawiając granice, albo żywiąc przekonanie o diametralnej pomyłce rozmówcy, czyli zawsze ad rem. Dysput ad personam unikam jak ognia. Bywają wstrętne, obraźliwe, a przede wszystkim bezcelowe.

Ludzie to najcenniejsze co mamy. Każdy z nich jest niezastąpiony, jedyny w swoim rodzaju. Szanujmy ich, starajmy się wykrzesać z trzewi maksimum akceptacji, spokoju, pogody ducha – tak, tak, jest cholernie ważna!

Ci, których szczęśliwie mam wokół siebie, są absolutnie fenomenalni i kłaniam im się w pas, ale wiem, że bywa bardzo, bardzo różnie. Dlatego piszę, mając nadzieję na obudzenie w niektórych nuty dystansu, zrozumienia, wybaczenia lub prościej: przeprowadzenia rzetelnej selekcji tego co jest naprawdę ważne, spośród spraw kompletnie nieistotnych, niewartych zachodu. Do dyspozycji mamy tylko jedno życie i ani grosza więcej.

Komentarze

2 komentarze

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.