Badania to bzdura! Ja tak nie mam!
Zdanie wytrych, wygłaszane przez domorosłych lekarzy, ma spełnić rolę zamknięcia tematu oraz zaprzeczyć wiedzy medycznej, udowodnić jak bardzo mylą się wszelkiej maści naukowcy i ich statystyki. Taki wniosek można wysnuć, czytając fora „zdrowotne” i dyskusje na facebooku.
Z racji własnych zainteresowań, swoją uwagę skupiłam na forach parentingowych, gdzie doświadczone matki dzielą się niezawodnymi patentami niemal na wszystko. Na pierwszym, które dzisiaj otworzyłam widzę taki oto kwiatek:
„ten lek jest na wszystko dobry na kurzajki też, choć teoretycznie jest antybiotykiem przeciwgrzybiczym a nie przeciwwirusowym jednak jest na tyle silny ze kurzajki dosłownie wypala tylko nie pamiętam czy jest na recepte… ja mam w domu, bo moja Toś dostała tą maść na drożdżycę.”
Zabrzmiało fachowo? Hmmm… Po pierwsze nie istnieją antybiotyki „przeciwwirusowe”, a kurzajki wywołuje wirus HPV. Po drugie antybiotyki nie służą do „wypalania”! Po trzecie jakim cudem maść na drożdżycę miałaby usunąć wirusową zmianę? Po czwarte „dobry na wszystko”??? Trzymajcie mnie…
Przesądy, zabobony i często zwyczajna głupota szerzą się, dzięki nowym możliwościom technicznym, skuteczniej niż kiedykolwiek. Na jednym z najpopularniejszych forów dla matek zakładane są wątki:
„Dziecko ma kleszcza!” – w poradach można wyczytać, że należy na wszelki wypadek podać antybiotyk, bez kontaktu z lekarzem (sic!),
„Ból zęba u pięciolatka, co robić?” – z wpisu dowiadujemy się, że mama nie bardzo chce dziecko ciągać do dentysty, bo ono się boi, więc to chyba bez sensu… Próbowała również, nie wiadomo po co, wyciągać próchnicę wykałaczką oraz wykonywać okłady z polopiryny… Nawet kiedy to piszę boli mnie cała szczęka…
„Szukam pomocy – przewlekły ból brzucha u dziesięciolatka!” – w komentarzach autorki czytamy o wykonywaniu badań wg własnego pomysłu i na własną rękę, bo lekarze to przecież nic nie wiedzą…
Przykłady można mnożyć bez końca, a wgłębiając się w kolejne dyskusje dowiedzieć co to jest ciotowanie dziecka i jak je odczynić (popularnym sposobem jest przecieranie twarzy dziecka własną, używaną i niewypraną bielizną!), jaką funkcję spełnia czerwona wstążka przy wózku oraz do czego służy czarcie żebro. Byłoby bardzo śmiesznie, gdyby nie zagrożenia, które niesie działalność sieciowych znachorów. Dziecko potrzebujące porady pediatry, leczone jest metodami zaczerpniętymi wprost ze średniowiecza lub jakimś zlepkiem pomysłów, wyczytanych przez zatroskaną matkę w internecie. Stąd już tylko krok do nieszczęścia – pół biedy, gdy dotyczy to banalnych kurzajek gorzej, jeśli za pozornie błahymi objawami kryje się poważne schorzenie. Wtedy konsekwencje mogą być tragiczne.
Niestety media w znacznym stopniu przyczyniają się do tego, że ludzie nie ufają lekarzom i służbie zdrowia. Jaki obraz wyłania się przeciętnemu czytelnikowi gazet i portali? Ano taki, że uprawiający zawód medyka to rzesza niekompetentnych i w dodatku skorumpowanych oszustów, czyhających na nasze zdrowie i życie, zaś firmy farmaceutyczne są zainteresowane wyłącznie grubą kasą, ignorując przy tym całkowicie bezpieczeństwo pacjentów.
Łatwiej uwierzyć koleżance z sieci. Jest bezinteresowna, a także wie lepiej, bo sprawdziła i u niej „bynajmniej” zadziałało…
Pamiętam kiedy pojawiłam się na pewnym forum, w związku z ciężką chorobą Ojca. Liczyłam na wymianę doświadczeń w opiece, towarzyszeniu osobie śmiertelnie chorej. Napiszcie mi na czole „frajerka”. Zostałam poproszona o zeskanowanie wypisów ze szpitala, bo tylko wtedy będę mogła uzyskać pomoc. Odpisałam więc, że po diagnozę udaję się do lekarza, a nie do internetów. Dowiedziałam się, że jestem agresywna… No cóż…
Dr Internet to bardzo kuszące i łatwo dostępne źródło, ale nie wolno go przeceniać. Należy stosować z wielką ostrożnością, sporym dystansem, a w kwestiach dotyczących zdrowia bezwzględnie weryfikować u specjalistów. Osobiście udało mi się własnemu synowi, po odebraniu wyniku badań krwi, zdiagnozować w necie białaczkę… Nie wiem jakim cudem przeżyłam kilka koszmarnych dni, dzielących mnie od wizyty u lekarza. Nasza ulubiona Pani Doktor pękała ze śmiechu… I miała rację!
Niby masz rację … Ale to nie tylko media „psują” obraz lekarzy. Często też oni sami. Czasem naprawdę ręce (i nie tylko) mi opadają po wizytach u „specjalistów”. Tak wiem, trzeba szukać porady dalej. I łatwo powiedzieć mieszkając w większym mieście. Ja mam 40 km do miasta małego a tam kilku lekarzy na krzyż (nawet prywatnie). Do większego miasta prawie 100. Ja sobie radzę. A co mają powiedzieć moi sąsiedzi nie mający samochodu? A babcie „uziemione” w swojej wsi? Człowiek chory często nie ma siły, rodzina jest bezradna … no i szukają pomocy gdzie się da…
W każdym zawodzie są artyści i kiepscy chałturnicy. Ale nie warto ryzykować zdrowia lecząc się w sieci.