Matka wiecznie cierpiąca

Czy tylko mnie coś nie pasuje, kiedy widzę i czytam memy, górnolotne sentencje o tym jak to matkę szanować należy, ponieważ nosiła dziewięć miesięcy, miała długi i bolesny poród, potem po nocach nie spała do emerytury, szalejąc z niepokoju o pociechę, poświęciła swoje życie oraz wnętrzności wypruła, żeby dziecina rosła zdrowo i miała wszystko, czego jej potrzeba?

Niby nic w tym złego, prawda? Takie litanie afirmują trud rodzicielstwa, podkreślają jego wyjątkowość, szczególny związek matki z dzieckiem, a jednak mnie w ich odbiorze coś zgrzyta i nie chce przestać. Bardzo długo zastanawiałam się dlaczego – przecież sama jestem matką i córką, powinny mnie wzruszać, roztkliwiać, a zamiast tego wkurzają. Przemknęło mi nawet przez głowę, że coś ze mną nie tak.

Tak sobie rozmyślałam i wreszcie znalazłam odpowiedź. Ja po prostu nie chcę w ten sposób postrzegać macierzyństwa. Gdybym tak je miała widzieć, to zostałabym starą panną z 20 kotami (pardon, w moim przypadku szczurami).

Piękne słowo „poświęcenie”. Kazał mi ktoś? Przymusił? Szantażował? Pistolet do głowy przystawiał? Za słownikiem języka polskiego PWN: poświęcenie «czyn ofiarny, pełen bohaterstwa i samozaparcia; też: gotowość do ponoszenia ofiar». Marzyłam o dzieciach, są nieodłączną częścią mojego życia, bez nich go sobie zwyczajnie nie wyobrażam. Zdecydowanie więcej dają niż biorą. Dają mi nieprawdopodobną siłę, ich sukcesy napawają mnie taką dumą, jak żadne własne, ich radość udziela mi się jak najbardziej zaraźliwy wirus, ich porażki wznoszą mnie na wyżyny pomysłowości i inteligencji emocjonalnej, żeby pomóc, nie szkodząc i nie oceniając, wesprzeć nie narzucając, zawsze być, ale nie wchodząc z butami w ich emocje i prywatność. Czy ktokolwiek inny mógłby mnie tego równie skutecznie nauczyć? One pójdą swoją drogą, w dorosłość, ale to co od nich dostałam zostanie ze mną na zawsze – dla rodziny i przyjaciół.

Ciąża, poród, wstawanie do niemowlęcia? Nosz kurczę. Fizjologia i samo życie. Wysuwać to jak jeż kolce lub co gorsza wypominać? Co najmniej nie fair. Miały te nasze dzieci na to wpływ? Ano nie, więc…

Niepokoje, strach? To nasze emocje i my musimy nauczyć się sobie z nimi radzić. O naszych rodziców bali się nasi dziadkowie, nasi rodzice bali się o nas, my boimy się o swoje dzieci, nasze będą bały się o swoje etc. Znowu. Czy to jest coś wyjątkowego? Otóż nie, tak toczy się świat i życie. Naturalna kolej rzeczy. Ważne, żeby to zrozumieć i zaakceptować, w przeciwnym razie zadręczymy siebie i potomstwo lub ulegniemy pokusie przywiązania go do siebie liną okrętową.

No właśnie. I to mi najbardziej w tych memach nie pasuje. Wymuszona wdzięczność i uwielbienie po wsze czasy z powodu spraw oczywistych, które wg mnie w ogóle nie powinny być ich przyczyną, ani nie są naszą zasługą. Tą przyczyną i zasługą powinien być fantastyczny, razem spędzony czas, wzajemny szacunek, wynikający ze wspólnych przeżyć – i tych dobrych i tych trudnych, wsparcia, które okazujemy sobie na co dzień. Zrozumienia i akceptacji, nie podlegających żadnym warunkom. Tylko wtedy nasza relacja może być szczera, prawdziwa, a wszelkie wyrazy miłości niewymuszone poprawnością czy obyczajem.

Komentarze

Add a Comment

Twój adres email nie zostanie opublikowany.