Media zmieniły się w wielką kuwetę…
Kiedy już przychodzi śmierć taka, która znajduje swoje miejsce na łamach mediów, zaczyna się makabryczny i mroczny festiwal najniższych człowieczych pobudek. Powstają strony tylko po to, żeby obrazić, dopiec, zaistnieć, bez względu na czyjeś uczucia, normy społeczne, współczucie, jakiekolwiek ludzkie odruchy. Strona „Dominik Sz. dobrze że zdechł”, komentarze na profilu blogerki Maddinki po jej śmierci powodują u mnie obrzydzenie, pomieszane z wściekłością i bezradnością. To samo obserwowałam, kiedy zmarła Ania Przybylska. Tworzone były farmy fanów, względnie niewinne, choć wykorzystujące sytuację dla własnego zysku, ale też strony ohydne, ociekające nienawiścią i zwyczajną bezmyślnością.
Nie uważam tego za znak czasów, w których żyjemy, tylko znak tego, że technologia umożliwia pokazanie się szerszej publiczności ludziom, którzy w realu nie mają kompletnie nic do zaoferowania. Bo cóż może zaoferować sfrustrowany, agresywny, roszczeniowy i uważający się na skrzywdzonego przez życie człowiek? Ktoś, kto czuje się niespełniony, jest przekonany, że zasługuje na więcej, ale kompletnie nie potrafi się do tego zabrać, bo brak mu kompetencji, wiedzy, wykształcenia, motywacji?
W zasadzie akurat do nich nie mam szczególnych pretensji, bo tacy ludzie zawsze byli, są i będą. Pretensje mam do administratorów portali internetowych, którzy na to nie reagują. Coś co jeszcze całkiem niedawno było niedopuszczalne, jest na porządku dziennym, a właściciele zacierają ręce, bo jest ruch, wejścia, klikalność, lajki, jest fejm i reklamodawcy, kierujący się przy zleceniach statystykami. Brak tylko najważniejszego – odpowiedzialności za publikowane treści. Przecież zrozpaczona matka Dominika nie wytoczy procesu Facebookowi za to, że nie usuwa nienawistnych i raniących ją do granic wytrzymałości komentarzy. Jest „za cienka” na taki krok, nie obstawiona przez rzeszę prawników, którzy poprowadzą sprawę, wytaczając najcięższe działa. Co prawda w tzw. „standardach społeczności” fb można przeczytać: „Zezwalamy na otwarte i konstruktywne dyskusje na temat osób pojawiających się w mediach lub mających szerokie grono odbiorców ze względu na swój zawód lub działania. Usuwamy wiarygodne groźby kierowane pod adresem osób publicznych oraz wypowiedzi pełne nienawiści – podobnie jak w przypadku osób prywatnych”, ale nijak się to ma do rzeczywistości, skoro choćby wczoraj, otrzymałam po zgłoszeniu tekstów typu ”Dobrze, że zdechła, była bezproduktywna” odpowiedź: „Dziękujemy za poświęcenie czasu na zgłoszenie treści, które Twoim zdaniem naruszają nasze Standardy społeczności. Zgłoszenia takie jak to przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa na Facebooku i stwarzania tu przyjaznego miejsca. Zapoznaliśmy się z postem zgłoszonym przez Ciebie z powodu nękania, ale stwierdziliśmy, że nie narusza on dokumentu Standardy społeczności.”… Mnie z tej odpowiedzi jasno wynika, że żadnych standardów nie ma. Syf i hejt leją się gęsto i bezkarnie.
Ale zostawmy fb. Prawie każdy portal staje się tabloidem. Krew, pot i łzy są tematem większości newsów. Do wartościowych treści dostęp jest płatny, bo kiedy zaczyna być z sensem, poważnie, to nie ma chętnych do umieszczania bannerów, popupów… Prostackie publikacje, niepoprawne językowo, często nierzetelne, bez żadnej dziennikarskiej dokumentacji i przygotowania stały się, nie wiedzieć kiedy, normą. Pod nimi znowu fala żenujących, wulgarnych lub obraźliwych komentarzy. Wiem, jestem niepoprawną idealistką, ale kurza twarz, ktoś powinien nad tym zapanować. Jeżeli zacznę biegać goła po ulicy, albo uprawiać publicznie seks to mnie zamkną. Jeżeli te same słowa, które bez konsekwencji padają w necie, zostaną wyrzygane w realu, to można natychmiast dzwonić na policję. Kto i kiedy uznał, że słowo pisane ma mniejszą wagę niż mówione? Powinno być zupełnie odwrotnie, bo to pierwsze zostaje po wsze czasy, a to drugie znika wraz z ostatnim dźwiękiem.
Czasem mam wrażenie, że świat zupełnie oszalał, a ja zasuwam po nim w charakterze naiwnego dinozaura, rozglądającego się z wielkim zdumieniem. Pierwszy zwiastun tych zmian stoi mi przed oczami do dzisiaj. To była publikacja w Superaku – na pierwszej stronie umieścili zdjęcie zwłok Waldemara Milewskiego, wojennego reportera zastrzelonego podczas wykonywania obowiązków. Podeszłam do kiosku i nie wierzyłam w to co widzę. Włosy podniosły mi się na głowie: „Matko kochana, przecież on ma żonę, córkę, jak można dopuścić się takiego ohydnego kurewstwa???”… (przepraszam za wulgaryzm, ale wszystkie inne słowa są zbyt słabe).
Myślałam, że już gorzej nie będzie, ale jest. Z dnia na dzień coraz gorzej.
Kiedy zaczynałam dorosłe życie i kończyłam dziennikarską uczelnię, miałam wewnętrzne przekonanie, że ten zawód to coś więcej niż rzemiosło, że wiąże się z etosem i jakimś rodzajem władzy nad odbiorcami, przy czym obie te cechy niosą ze sobą ogromną odpowiedzialność. Już wtedy jedną publikacją można było zniszczyć komuś życie, teraz jest tylko łatwiej, bo zasięg stał się nieporównywalny. W dodatku konsekwencje drastycznie rozszerzyły się z osób publicznych, znanych, na historie zwykłych ludzi, znacznie bardziej bezradnych w konfrontacji z medialną hydrą, nieświadomych skutków decyzji o upublicznieniu kawałka swojego życia. Nie potrafię zrozumieć, że ktokolwiek pod swoim nazwiskiem publikuje niesprawdzone lub sprawdzone bardzo pobieżnie informacje. Ja wiem, że pełen obraz nie dałby tak chwytliwego efektu – ale może w związku z tym wypadałoby się nieco wysilić i tego prawdziwego newsa poszukać? Dlaczego naczelni portali internetowych nie kontrolują w żaden sposób swoich dziennikarzy, nie zlecają moderowania komentarzy, nie przyjmują odpowiedzialności za całość publikacji – począwszy od jakości materiałów reporterskich, a skończywszy na tym co pod nimi wypisuje gawiedź? Również standardy facebooka są w mojej ocenie ogólnikowe, nie przystające do rzeczywistości i absurdalne. Nie można pokazać cycka, ale życzyć komuś śmierci, obrażać, mieszać z błotem już wolno.
Co z tym szambem zrobić? Nie mam pojęcia. Wolność słowa jest prawem niezbywalnym. Cenzurę już przerabialiśmy. Sankcje karne? Nie do zrobienia, bo pojedynczy komentarz czy tekst same w sobie nie są szkodliwe, dopiero w dużej masie i sieciowym tsunami krzywdzą – nie da się ukarać zbiorczo wszystkich, którzy w tym uczestniczą.
Chyba jedyne co można, to apelować do ludzi decyzyjnych, żeby jednak zainwestowali w moderację tego co puszczają w świat, a nie jedynie oświadczali, że nie odpowiadają za treść komentarzy, zgłaszać z uporem maniaka wszelkie naruszenia prywatności, godności, wulgaryzmy, a przede wszystkim omijać te miejsca w sieci, które w sposób szczególny karmią się ludzkim nieszczęściem. Nic tak dobrze nie działa jak padające na pysk statystyki i wycofujący się reklamodawcy. To szambo po prostu musi przestać się opłacać – czy tak będzie, zależy od nas – odbiorców.
Świat sprinter zmierza do zguby.
Powyżej miało być: sprintem, a nie sprinter.
Może nie do zguby, ale na pewno zaczyna nieco gnić.
Moim zdaniem to schyłek zepsutej do szpiku cywilizacji. Jesteśmy gdzieś w połowie swojego unicestwienia.