Szczury rules!
Z okazji Dnia Psa postanowiłam napisać o szczurach… No nie poradzę, że jakoś tak mnie naszło.
Zazwyczaj, kiedy w nowo poznanym (bo starzy to już wszyscy wiedzą) towarzystwie oznajmię, że hoduję te przeurocze zwierzątka, widzę szeroko otwarte ze zdumienia oczy i szczęki odbijające się od podłogi. Rzecz bezcenna – fejm na wejściu 😉
Ale nie dlatego trzymam w domu to stadko szkodników, choć nie ukrywam, że reakcje postronnych osób sprawiają mi wiele radości. Ja po prostu uwielbiam je obserwować – to jakby mieć na własność wioskę Smerfów. Każdy jest inny, ma własne upodobania i szmergle.
Mam więc Papę Smerfa w postaci agutkowej Ziuty. Samicy Alfa, która ze pełnym spokojem i skutecznie reguluje stosunki społeczne wśród pozostałej czwórki. Z ludźmi niespecjalnie się brata, bo przecież szefowi nie wypada sprzedać się za pestkę dyni, albo parę głasków – to zdecydowanie poniżej jej godności.
Jest Smerfetka – czyli bliźniaczka Ziuty – Marlenka. Szpieg stada pośród człowieków. Ona pierwsza sprawdza, czy akurat nie mamy czegoś smacznego, w okolicach dostępnej dla nich kanapy. Przychodzi się niby pomiziać, a tak naprawdę zrobić rozpoznanie terenu. Zaraz po niej, w razie stwierdzenia opłacalności wyprawy, nadciąga reszta konających z głodu ogoniastych. Kiedy nasze zapasy się wyczerpią, albo po raz kolejny poddamy się i jak niepyszni, grzecznie odłożymy wieczorne przekąski na miejsce, zawsze znajduje sposób, żeby grzebnąć w koszu na śmieci, najbardziej atrakcyjnym miejscu wszech czasów.
Ciamajda/Łasuch – czyli kanalarz Upsik. Jak można skądś spaść to zleci, jak da się przeoczyć smakowite okruchy, to przeoczy, jak da się utknąć w jakimś pudełku, to utknie. Ale kiedy dorwie michę szamie, dopóki dna nie zobaczy…
Ważniak/Maruda – to zdecydowanie pasuje do Trampka. Jedyny biały, zawsze z boku. Żadne legowisko mu nie odpowiada, prawie nigdy nie bierze od ludzi smakołyków – akurat nie ma apetytu, biegać nie chce – chowa się pod szafką, ale do klatki wrócić też nie, przynajmniej nie w tej chwili. Fun jest dopiero, kiedy ją zamknę i nie da się wejść. Zawsze wie lepiej, prezentując zazwyczaj odwrotne zdanie niż my lub jego ziomale.
Marzyciel – czarny jak smoła Uzi. Rozminął się z otrzymanym imieniem całkowicie. Wieczne dziecko we mgle, przebywa w swoim świecie, nie zwracając uwagi ani na kumpli, ani tym bardziej na nas.
Szczury to nie hobby. To nałóg. Mam pięć i naprawdę wiele mnie kosztuje, żeby się już nie doszczurzać. No bo przecież jest jeszcze tyle pięknych odmian, których nie mam: mint, cinnamon, husky… Takie małe zwierzątka, jeden w tę czy w tę nie powinien robić różnicy… No nie robi, dopóki nie trzeba ich leczyć. Jedyna wada – żyją dość krótko – średnio dwa lata, w porywach do trzech – i są chorowite. Ich moc przetrwania tkwi w tempie i skuteczności rozmnażania, a nie długości przeżycia pojedynczych osobników… Każdy, który się z nami pożegnał został rzetelnie opłakany i jest w naszych wspomnieniach. Snif, snif…
Mimo to myśl o wygaszeniu stada nawet nie postała mi w głowie. Jestem szczurnięta po wsze czasy!